poniedziałek, 26 sierpnia 2024

Kulturalne polecajki na początek września

Ponieważ szeroko pojęta (pop)kultura zawsze była w obrębie moich zainteresowań, postanowiłam dzielić się z Wami co jakiś czas (mogłabym napisać, że co miesiąc, ale jak widać po moich wpisach, regularność nie jest moją mocną stroną 😀) moimi kulturalnymi polecajkami. 

Na książki czas znajduję prawie zawsze, ale zaskakująco to w wakacje mam czas, żeby nadrobić zaległości filmowe. Tym razem padło na dwa filmy i jeden serial, które nie są żadną nowością i być może zdążyliście je już dawno obejrzeć, ale jeśli nie, to polecam. 

"Biedne istoty" reż. Yorgos Lantimos (dostępny na Disney+)


Opis filmu jest dość enigmatyczny i tak naprawdę nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać, kiedy zaczęłam go oglądać. Zszokował mnie w zasadzie od pierwszych scen, które po pierwsze są czarno-białe, a po drugie od razu mocno surrealistyczne. Mamy bowiem dorosłą kobietę, która zachowuje się jak dziecko, i to takie mało ogarnięte (w tej roli doskonała Emma Stone), jej jak zakładamy ojca, którego nazywa Bogiem, który ma okrutnie pokiereszowaną twarz (Willem Defoe) oraz bardzo dziwne stworzenia, np. świnio-kurę. Dość szybko dowiadujemy się, kim jest tajemnicza Bella, w jej życiu pojawia się student medycyny Max, który zostaje asystentem Boga i obserwuje postępy rozwoju Belli oraz przede wszystkim Duncan (świetny Mark Ruffalo), który uwodzi Bellę, ale także chce pokazać jej życie. To, czego się po tym filmie także nie spodziewałam, to tak duża ilość scen erotycznych, które jednak są moim zdaniem potrzebne. "Biedne istoty" to opowieść o dojrzewaniu, poznawaniu świata i siebie (także swojego ciała i jego potrzeb), odnajdywaniu swojego miejsca na świecie, ale także sile kobiecości i emancypacji, o tym, jak przenosimy wzorce z dzieciństwa na swoje życie, człowieczeństwo. Film ma sporo symboliki, chociażby tak oczywistej, jak to, że początkowe sceny są czarno-białe, a im bardziej Bella poznaje siebie, stają się kolorowe, jest absolutnie świetnie obsadzony i nagrody, Bella nosi w filmie fantastyczne stroje, dochodzi do tego niesamowita scenografia i stworzenia surrealistycznego świata w stylu Tima Burtona. Nie jest to lekki film, są momenty, które "uwierają", sceny, które niekoniecznie chcemy oglądać, ale oglądamy, bo jesteśmy wciągnięci i chcemy wiedzieć, co będzie dalej. Poza tym nie pozostawiają nikogo obojętnym, co jest największą zaletą tego filmu. 

"Men" reż. Alex Garland (dostępny na platformie Max)


W odróżnieniu od filmu "Biedne istoty", w którym mamy dużo aktorów, fantastyczne kostiumy i scenografię, Men jest filmem zdecydowanie bardziej intymnym, mamy tutaj dosłownie kilku aktorów, i dość ograniczone przestrzeń, w której rozgrywa się film. To też film, który nie spodoba się każdemu, zwłaszcza sceny finałowe. Mamy tutaj historię Harper, która po śmierci męża jedzie na wakacje do pięknej angielskiej posiadłości. Bardzo szybko po przyjeździe okazuje się jednak, że nie jest tak idylliczna, jak mogłoby się wydawać i coś, lub ktoś zaczyna ją niepokoić. Napięcie narasta, Harper spotyka w miasteczku dziwne postaci, które nie wydają się zbyt pomocne, do jej domu zakrada się nagi mężczyzna, który co prawda trafia do aresztu, ale szybko z niego wychodzi. Kobieta przestaje czuć się bezpiecznie, a my czujemy ten niepokój razem z nią. Ostatnie kilkanaście sekund to prawdziwa petarda i emocjonalny roller-coaster, która jednak nie każdemu może przypaść do gustu. To ponownie film, który nie pozostawia widza obojętnym, i pełen jest symboli, taki jak rosnąca w ogrodzie domu jabłoń jest dość oczywisty, niektóre symbole takie dla mnie jednak nie były i z ciekawości musiałam o nich trochę doczytać. Polecam oglądać z otwartym umysłem. 


"Reniferek" Richard Gadd (dostępny na Netflix) 


Ten miniserial zasadniczo i zgodnie z opisem dotyczy historii stalkingu. Pracujący w barze, pretendujący do bycia stand uperem Donny częstuje herbatą Marthę, ona jednak trochę błędnie odczytuje jego miły gest i zaczyna go stalkować, pisząc do niego ponad 40 000 maili, wysyłając setki tweetów, wiadomości głosowych i na Facebooku oraz listów. Wdziera się, niepożądana, w każdą strefę jego życia, siejąc tam spustoszenie. Donny bardzo późno zgłasza problem na policję, ponieważ, co okazuje się mniej więcej w połowie serialu, który zresztą nadaje serialowi nowy kierunek, była mu poniekąd potrzebna. Donny ma za sobą bardzo traumatyczne przeżycie, które wpływa na jego postrzeganie własnej osoby, a przez to na całe jego życie. Nie chcę za dużo zdradzać, muszę tylko zaznaczyć, że serial ma sporo "trigerów", porusza i pokazuje bez cenzury trudne tematy, ale zdecydowanie warto go obejrzeć. Polecam.  

Filmowo już było, ale książek z tym zestawieniu nie może zabraknąć. Bardzo lubię czytać thrillery i kryminały, to jest dla mnie totalna rozrywka, ale ostatnio rozszerzam swoje czytelnicze portfolio i tym razem chcę wam polecić kilka książek obyczajowych z literatury skandynawskiej, chociaż mam ich w zanadrzu znacznie więcej. Skandynawowie mają taką umiejętność snucia opowieści, która mnie bardzo się podoba.


"Rozwód" Moa Herngren 

To zgodnie z tytułem opowieść o małżeństwie, które, a konkretnie on, postanawia rozwieść się po kilkudziesięciu latach wspólnego życia. Najpierw poznajemy tę historię opowiedzianą z perspektywy Bei, ale autorka oddaje także głos Niklasowi, który widzi te same wydarzenia, ale z innego punktu widzenia. Autorka nie daje nam odpowiedzi na pytanie, która prawda jest "prawdziwa" i kto tak naprawdę ponosi odpowiedzialność za rozpad tej rodziny, pokazuje natomiast zagmatwaną, ale jakże prawdziwą sieć rodzinnych powiązań, wpływu tytułowego rozwodu na córki Bei i Niklasa, relacje z innymi członkami rodziny. Lekturze towarzyszy ogrom emocji, co bardzo dobrze o niej świadczy. 

"Szczegóły" Ia Genberg

To mini powieść, w której bezimienna narratorka, z wysoką gorączką, opowiada o najważniejszych w jej życiu osobach, przy okazji opowiadając o sobie oraz życiu. Na tę opowieść składają się właśnie tytułowe szczegóły, które budują osobowość. W tej książce niby niewiele się dzieje, ale bohaterowie powieści są często bardzo nietuzinkowi. 

"Nigdy, nigdy, nigdy" Linn Stromsborg

To kolejna niewielka objętościowa książka, ale ważny głos w dyskursie o świadomej decyzji, czy zostać rodzicem, czy zdecydować się na bezdzietność. Główna bohaterka nie chce mieć dzieci, nie czuje instynktu macierzyńskiego, dodatkowo ma różne, lepsze i gorsze wzorce rodzicielstwa, niekoniecznie dobre. Jej partner też zasadniczo podziela jej decyzję, ale kiedy najlepsza przyjaciółka tej dwójki rodzi córeczkę, sytuacja ulega pewnej zmianie. Książka zachęca do refleksji, przyjrzenie się sobie i innym, a także, a może przede wszystkim pokazująca, że każdy ma prawo żyć po swojemu i niekoniecznie marzyć o domku z ogródkiem na przedmieściach.

"Miałam tak wiele" Trude Marstein

W odróżnieniu od pozostałych książek to jest całkiem gruba, licząca ponad 600 stron, powieść o wszystkim i o niczym, czyli po prostu o życiu. Poznajemy w niej trzynastoletnią Monikę i towarzyszymy jej przez kolejne 40 lat życia, obserwując jej wzloty, upadki, związki z mężczyznami, którymi mogłaby obdarzyć kilka osób, relacje z rodzicami, siostrami, córką i przede wszystkim nieustanne dążenie do szczęścia. Nie polubiłam Moniki, nie rozumiałam jej wyborów, ale zarazem mocno jej kibicowałam. 

 

Jak już obejrzycie filmy, serial i przeczytacie książki, to zachęcam, żeby wybrać się do Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, gdzie do 25.07.2025 można obejrzeć wystawę "Arkadius. Wielkie Namiętności. Konfrontacje". Młodszym osobom nazwisko Arkadiusza Weremczuka i jego artystyczny przydomek być może niewiele mówią, ja, ponieważ szczyt jego popularności przypadł na początek XXI wieku, projektanta oczywiście kojarzę, chociaż nie znałam do końca historii jego "upadku". Ale nie o to na tej wystawie tak naprawdę chodzi. Dla mnie jest to przede wszystkim pokazanie, że moda/ ubrania, powinna być na równi z rzeźbą, malarstwem etc. traktowana jako sztuka i wyraz swojej wizji świata, a nie jedynie przedmiot użytkowy. Na wystawie można obejrzeć bardzo dużo oryginalnych eksponatów, i przede wszystkim przeczytać opisy konkretnych pokazów, które sa moim zdaniem clou wystawy. 





A na koniec, zwłaszcza, że zaraz rozpocznie się sezon, zachęcam do odwiedzenia teatru Kamila Maćkowiaka. Jest to chyba jedyny prywatny teatr, który odwiedziłam i jest to o tyle ciekawe przeżycie, że aktorzy mają znacznie bliższy kontakt z publicznością - na koniec spektaklu Maćkowiak wyszedł, żeby "zagadać" i spytać o wrażenia. Co do samego spektaklu natomiast, ja byłam na przedstawieniu "50 słów", w którym Maćkowiakowi towarzyszy Maria Seweryn. Oboje grają fantastycznie, a sama sztuka to emocjonalny rollercoaster. Polecam, a sama mam zamiar nadrobić pozostałe sztuki z repertuaru. 













 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz