Gdybym nie miała dziecka, mieszkałabym w jakimś eleganckim lofcie, albo w kamienicy w centrum miasta. Miałabym duże okna, betonowe podłogi i wolnostojącą wannę na mosiężnych nóżkach po środku łazienki. Wybierając miejsce zamieszkania z pewnością nie kierowałabym się bliskością placu zabaw, dobrej szkoły podstawowej i tego, czy można gdzieś schować rowerek i hulajnogę.
Gdybym nie miała dziecka, na wakacje wybrałabym się raczej do Włoch, podążając szlakiem toskańskich winnic albo na Nowego Jorku, żeby poczuć jego artystyczny klimat, a nie do hotelu, nieważne gdzie, byleby z basenem i placem zabaw w środku i na zewnątrz.
Gybym nie miała dziecka, jadłabym na obiad tartę z serem pleśniowym i szparagami a po pracy chodziła na przegląd kina francuskiego, a nie przygotowywała kolejny raz z rzędu kotlecika z kurczaka z ziemniakami i buraczkiem, spiesząc się na plac zabaw.
Gdybym nie miała dziecka, nie wiedziałabym co znaczy bezgraniczna miłość i ogromna tęsknota. Nie wiedziałabym, że można z zachwytem, godzinami wpatrywać się w (śpiące) dziecko i wchłaniać jego zapach.
Gdybym nie miała dziecka, nie byłabym świadkiem codziennych zachwytów, nawet pozornie błahymi sprawami i kreatywności, której nie powstydziłby się nie jeden manager kreatywny.
Gdybym nie miała dziecka, nie wiedziałabym, co to znaczy chcieć pokazać komuś cały świat, nauczyć szacunku do ludzi i przyrody.
Taka refleksja, przy okazji szóstych urodzin Hani :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz