poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Macierzyństwo bez lukru

Zachęcona pozytywnymi recenzjami moich znajomych, zakupiłam jakiś miesiąc temu książkę Joanny Woźniczko-Czeczott "Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego". Przeczytałam ją dosłownie w parę godzin, czasem prychając ze śmiechu do tego stopnia, że mąż zaglądał do mnie z drugiego pokoju, chcąc sprawdzić co mnie tak rozśmieszyło.Ale bywał to taki śmiech przez łzy, ponieważ książka pani Joanny wpisuje się doskonale w nurt "odzierania" macierzyństwa z lukru, pokazywania jego nie tyle ciemnej, co prawdziwej strony. Pomimo, że sama jestem bardzo "pozytywną" mamą i przeżyłam do tej pory dosłownie parę kryzysowych sytuacji związanych z macierzyństwem, to odnalazłam w tej książce wiele obserwacji, z którymi się absolutnie zgadzam. Jak np. to, że większość mam, mając powiedzmy sobie szczerze dość codziennych spacerów z dzieckiem tymi samymi trasami, wisi w tym czasie na telefonie. Albo to, że po urodzeniu dziecka nie jestem już po prostu Justyną, tylko mamą Hani. Takie stwierdzenia i trafne obserwacje można by mnożyć, ale nie będę Wam odbierać przyjemności okrywania ich samodzielnie w trakcie czytania książki, która może być za moment ... Wasza!

Wydawnictwo Czarne ufundowało książkę "Macierzyństwo non fiction" jako nagrodę w moim konkursie!  Żeby ją wygrać, napiszcie, co oznacza dla Was macierzyństwo i prześlijcie mailem na adres boatmummy@gmail.com do 15 sierpnia. Książka trafi do autorki najciekawszej odpowiedzi!

1 komentarz:

  1. To jest fantastyczne, że nareszcie zaczyna się mówić o macierzyństwie prawdziwie. Dopiero zaczyna.... Ja sama jestem trochę efektem polukrowanego macierzyństwa... tzn. tak to miałam w głowie poukładane, a zderzenie z rzeczywistością było straszne!

    OdpowiedzUsuń