wtorek, 17 lipca 2012

Born in the USA

Zainspirowana cyklem Dzień Dobry TVN "Mama dookoła świata" oraz faktem,  że mam dwie koleżanki - mamy, które albo urodziły i wychowują dzieci poza Polską, albo po prostu wiedzą od podszewki, jak wygląda ciąża i macierzyństwo w innym kraju, postanowiłam wprowadzić na bloga mini cykl "Mama dookoła świata".
Zaczniemy od dość odległego geograficznie kraju, jakim są Stany Zjednoczone. Relację zawdzięczam mojej koleżance ze szkolnej ławy :) Asi, mamie 7 miesięcznej Julianny. 

Różnica między Polską a USA rozpoczyna się już na etapie ciąży. Wydawać by się mogło, że wizyta u lekarza wszędzie wygląda tak samo, ale nie do końca tak jest. W USA to lekarz wchodzi do pokoju badań, a nie my do jego/ jej gabinetu. Poza tym służba zdrowia działa bardzo szybko, bo lekarz ma w czasie badania do wglądu wyniki badań moczu, który oddałyśmy do kontroli dosłownie parę/naście minut wcześniej. Niestety, zarówno opieka medyczna w czasie ciąży, jak i sam poród, są w Stanach bardzo kosztowne. Nawet jeśli pracujemy na pełen etat, to nasze ubezpieczenie pokrywa jedynie 80% kosztów. Nie ma też czegoś takiego jak płatne L4 :) Zwolnienie owszem przysługuje, ale jest płatne jedynie przez parę pierwszych tygodni. W związku z powyższym ciężarówki pracują prawie do ostatniego dnia ciąży, a i po porodzie uciekają ze szpitala do domu możliwie jak najszybciej (przed upływem doby), ponieważ koszt pobytu w szpitalu jest bardzo drogi. Co więcej, państwo daje mamom jedynie 6 tygodni płatnego urlopu macierzyńskiego. Nie wiem, jak Wy, ale ja czytając relację Asi, pomyślałam sobie, że w Polsce wcale nie jest tak źle ..
Wracając do różnic, tudzież typowo amerykańskich zwyczajów. Normą w USA jest urządzanie przed porodem Baby Shower (lub bardziej swojsko brzmiącego bociankowego), z przekąskami, konkursami i przede wszystkim prezentami, i to całkiem konkretnymi, jak np. wózek, przewijak, podgrzewacz czy niania elektroniczna, dzięki którym przyszła mama może skompletować wyprawkę. Ponieważ nikt w Stanach nie wierzy w przesądy, zarówno pokój dziecka, jak i cała wyprawka, są gotowe na długo przed przyjściem dziecka na świat. 
Inaczej niż w Polsce, szczepienia w USA nie są  obowiązkowe. Owszem, istnieją strony internetowe, które sugerują, że może byłoby warto, ale ... wszystko kosztuje. 
Co ciekawe, w Stanach nie ma głębokich wózków, gondolek, są jedynie foteliki wpinane w stelaż, a następnie spacerówka. Poza tym Amerykanie są bardzo wyluzowanymi rodzicami i wychowują swoje dzieci na zasadzie "nic mu/ jej nie będzie". Wyjście na spacer zaraz po kąpieli? Czemu nie? Dzień na plaży bez olejku do opalania? Naturalnie! Katar? Nie szkodzi! Jajecznica na oleju dla 6 miesięcznego dziecka? Of course! Ale dzieci chowają się silne i zdrowe. Kto wie, może to dzięki tej jajecznicy :)
Różnice widać także w sferze jedzenia dla maluchów. Na większości pokarmów pojawiają się oznaczenia "sitter", "crawler", "todler", a nie, tak, jak u nas, "po 5 m.ż", "po 9 m.ż" etc. Poza tym normą są słodkawe obiadki, np. ryż z kurczakiem z dodatkiem jabłek, albo cielęcina z dynią i bananami. Dzięki temu dzieci, przyzwyczajone do słodkości, nie krzywią się na nowe danie. Fajnym wynalazkiem, szczególnie przydatnym w podróży, lub na spacerze, są posiłki wyciskane z tubki z dokręcaną łyżeczką. Jest też dużo większy wybór mleka. Popularny w Polsce Enfamil występuje w USA w kilku odmianach - dla wcześniaków, dla dzieci z problemami brzuszkowymi, dla dzieci cierpiących z powodu kolki, i co więcej jest mleko pierwsze od 0-12 m-cy i mleko następne, które podajemy tak długo, jak nam się podoba.
Fajne jest to, że Amerykanie bardzo pozytywnie reagują na dzieci. Nikt nie krzywi się i nie dziwi widząc płaczące dziecko w autobusie, lub restauracji. A wielu nieznajomych zaczepiło małą Juliannę słowami "soo cute", więc mimo, że w Stanach nikt nie wierzy w przesądy, Asia będzie będzie chyba musiała zaopatrzyć się w czerwoną kokardkę :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz