Dzisiaj drugi odcinek mojego mini cyklu "Mama dookoła świata". Tym razem napiszę Wam co nieco o ciąży i macierzyństwie w Holandii. Tekst nie powstałby, gdyby nie pomoc Ewy, mamy Franka, Janka i Hani, która od kilku lat mieszka w NL.
Różnice pomiędzy Polską a Holandią pojawiają się już na etapie ciąży - u nas kobiecie zaleca się masę badań i wizyty u ginekologa co dwa tygodnie. W NL lekarza można w zasadzie nie zobaczyć prawie przez całą ciążę, ponieważ wszystkim zajmuje się położna, a co więcej, do 12 tygodnia nie zaleca się żadnych badań, ani wizyt u lekarza, ponieważ wychodzą z założenia, że w tym pierwszym trymestrze wszystko może się wydarzyć. W przypadku Ewy taki system nie do końca się sprawdził - gdy położna stwierdziła na podstawie rozmowy telefonicznej poronienie, w Polsce okazało się, że w brzuchu śmiga Franek :) Pisząc, że będąc w Holandii w ciąży można nie zobaczyć lekarza, wcale nie przesadziłam! Lekarz nie jest nawet potrzebny przy porodzie, ponieważ normą jest poród w domu, który odbiera położna. Jeśli jednak chcemy mieć większe poczucie bezpieczeństwa i rodzić w szpitalu, musimy za tę przyjemność zapłacić 300 Euro (chyba, że są ku temu wskazania medyczne, wówczas jest bezpłatny). Podobnie, jak w USA, w szpitalu jest się dosłownie parę godzin po porodzie i przeważnie jeszcze tego samego dnia, można wrócić do domu. To, co mi się bardzie w Holandii podoba to kraamzorg, czyli opieka położnej, która przychodzi do domu świeżo upieczonej mamy przez 7-10 dni na 3-8 godzin (za każdą dodatkową godzinę płaci się ok. 3 Euro), aby pomóc jej w opiece nad dzieckiem, ale także w sprzątaniu, gotowaniu, a nawet przy zakupach.
Urlop macierzyński trwa 16 tygodni, 6 tygodni przed porodem, 10 po, płatne, podobnie jak w Polsce, w 100%. Żeby ułatwić młodym rodzicom opiekę nad maluchem, tata, pracując na etacie, może wziąć sobie tzw. opiekuńcze, wówczas często on zostaje z dzieckiem 1-2 dni w tygodniu, mama też może pracować tylko parę dni w tygodniu. Ponadto rząd holenderski dopłaca do przedszkoli, do opiekunek (oczywiście pod warunkiem, że są zarejestrowane i pracują legalnie) oraz tzw. gościnnych przedszkoli gastouderopvang, które znajdują się w prywatnych domach starszych osób, które opiekują się 4-6 dziećmi.
Nie tylko ciąża traktowana jest w Holandii dość "lekko". To samo dotyczy wychowania dzieci, które po kąpieli wychodzą na dwór, albo wracają do domu rowerem z mokrą głową po wizycie na basenie, w Polsce zdecydowanie nie do pomyślenia. Holenderskie dzieci mają też swoje przysmaki - bardzo popularne są rodzynki w pudełeczkach, które mogą posłużyć za mini prezent, oraz czekoladowe, owocowe i anyżowe posypki na kanapki. Co ciekawe, w NL jest też specjalny przysmak, gdy dziecko się urodzi, jest to tzw. beschuitjes met muisjes, sucharek posmarowany masłem z posypką anyżową odpowiednią do płci dziecka.
A skoro jesteśmy w Holandii, nie można nie wspomnieć o jeździe na rowerze z dzieckiem. Podstawą jest mamafiets, czyli rower dla mamy :) do którego można dołożyć fotelik dla dziecka z przodu, bądź tyłu, przyczepkę, skrzynię tzw. bakfiets albo .. fotelik samochodowy. Rozwiązań jest mnóstwo, niektóre mniej, inne bardziej kosztowne, ale to w końcu Holandia, nikt tam nie oszczędza na rowerach :)
z tym tacierzyńskim jest w Holandi tak, ze tato moze wziasc urlop wychowawczy, ale czesto rodzice decyduja sie na niepelny etat w pracy i np mamy najczesciej pracuja 24 godziny tygodniowo, a niektorzy ojcowie maja jeden dzien wolny w tygodniu, lub nadrabiaja troche praca w domu przy komputerze, poswiecajac sie opiece nad dziecmi gdy mama akurat jest w pracy. oszczedzaja w ten sposob na oplatach przedszkolnych ktore wynosza ok. 70 euro za dzien za jedno dziecko. jak juz dzieci maja 4 lata jest latwiej, bo wtedy wlasnie dzieci zaczynaja "obowiazkowa" szkole w Holandii za ktora placic juz nietrzeba. artykuł świetny, dzieki Justyna za publikacje moich wypocin ;)
OdpowiedzUsuńdzięki, że chciało Ci się napisać :)
Usuńnajtrudniej było zacząć, a później to już jakoś poszło :) zresztą sama wiesz ile się w końcu nazbierało...
OdpowiedzUsuń